Wyszedłem z jaskini, żeby zaczerpnąć trochę świeżego powietrza. Krótki spacerek w końcu nigdy nikomu nie zaszkodził.
Tak więc ruszyłem w dół Drzewa Życia. Po krótkim zastanowieniu, nie wybrałem żadnego celu, mojej wędrówki, więc najzwyczajniej w świecie ruszyłem przez siebie.
Gdzieś za sobą usłyszałem głos Leo, który pytał gdzie się wybieram. Odpowiedziałem mu więc zgodnie z prawdą.
Spacerując tak sobie nie uważałem jakość specjalnie na swoje otoczenie. Zwykle nie gubiłem się łatwo.
Zwykle.
Przystanąłem i ze zdziwieniem rozejrzałem się dookoła siebie.
- No proszę... - mruknąłem pod nosem, po czym przysiadłem na kamieniu na którym stałem, chłonąc krajobraz.
Przede mną roztaczał się przepiękny widok ośnieżonych szczytów. Niezbyt przyjemny wiatr targał mi sierść, ale nie ruszyłem się z miejsca, patrząc na szczyt, przed którym się znajdowałem. To tam znajdowała się siedziba Czarnego Szczytu - naszego dobrego sąsiada.
Po jakimś bliżej nieokreślonym czasie podniosłem się z miejsca i przeciągnąłem się mocno, po czym odwróciłem się, zamierzając wrócić do siedziby Drzewa, jednak zatrzymałem się w pół kroku, zaskoczony.
Przede mną stał nieznany mi wilk, a dokładniej ujmując wadera.
< Czy któraś z pań zechce kontynuować? >